// tylko V12 // tylko V13 i nowsze
Zaznacz stronę
Adam Kulesza od pierwszej klasy liceum w Olecku stawia sobie kolejne wyzwania i szuka swojej ścieżki kariery. Milowym krokiem była decyzja o studiach na Wydziale Architektury Politechniki Białostockiej. Dziś jest współtwórcą olśniewających filmów w jednym z najbardziej znanych światowych studiów – Pixomondo. To on kontroluje smoka w serialu „Ród Smoka”.

Jak to się stało, że zdecydował się Pan na studia w Politechnice Białostockiej na kierunku architektura i urbanistyka?

Adam Kulesza: W pierwszej klasie liceum ogólnokształcącego w Olecku nauczycielka plastyki wspomniała o dziewczynie, która dostała się właśnie na Politechnikę Białostocką, na wydział architektury. Doszedłem do wniosku, że jeżeli odpowiednio wcześnie zacznę o tym myśleć i  przygotowywać się, to jest to możliwe do wykonania. Oczywiście słyszałem o tym, że ludzie po trzy, cztery, pięć razy zdają na architekturę i w końcu się dostają. Stwierdziłem, że muszę się dostać za pierwszym razem albo wcale. Wtedy był to już ten czas, kiedy można było składać dokumenty w 3 miejsca. Już w trzeciej klasie liceum zacząłem się interesować kursami przygotowawczymi. W klasie maturalnej jeździłem w soboty co tydzień czy co dwa tygodnie 120 kilometrów z Olecka do Białegostoku na kurs przygotowawczy z rysunku i historii sztuki i architektury. Prowadzili go bodajże wykładowcy z Wydziału Architektury.

Dzięki determinacji znalazł się Pan w gronie studentów Politechniki Białostockiej na wymarzonej architekturze i urbanistyce – jak się Pan odnalazł w nowym środowisku?

Trafiłem w bardzo kreatywne środowisko. W liceum byłem raczej trójkowym uczniem. Czwórki i piątki miałem tylko z plastyki, WF-u, informatyki i zachowania. Na Wydziale Architektury przekonałem się, że niekonwencjonalne myślenie jest bardzo w cenie. Że jeżeli wymyślisz coś nieszablonowego, o czym ktoś inny nie pomyślał, to wtedy masz murowane 5.0! To niesamowite wrażenie, kiedy wykładowca, że tak powiem, rzuca ci rękawicę, żebyś myślał w nietypowy, niekonwencjonalny sposób. Bardzo ceniłem wykładowców prowadzących zajęcia z Projektowania i Ergonomii, choćby  profesora Aleksandra Asanowicza obecnie Dziekana Wydziału, dr. arch. Adama Jakimowicza czy prowadzącego przedmiot projektowy  prof. dr. hab. arch. Zdzisława Pelczarskiego. Oczekiwali niestandardowych pomysłów. Przypominam sobie, jak zabrakło mi punktów na pierwszym roku do zaliczenia semestru z Projektowania i ergonomii. Żeby zaliczyć przedmiot, musiałem dostać 5.0 za ostatnie zadanie projektowe – tematem była „Brama – przejście przez”. Pomyślałem, że muszę naprawdę zaryzykować i stworzyć coś nietuzinkowego – i tak oto powstał negatyw bramy przez którą może przejść negatyw człowieka. Otwór był pełną ścianą , a filary i łuk zaprojektowałem z systemu cięgien, by tylko zaznaczyć krawędzie. Obawiałem się, że pomysł może być zbyt innowacyjny, odjechany – sprawdzam na liście – widzę – 5.0. Okazało się, że w Politechnice Białostockiej punktowane jest właśnie takie twórcze myślenie.

To skąd decyzja, żeby przenieść się na Politechnikę Gdańską?

Ze względów finansowych. W Gdańsku mam rodzinę, łatwiej było z utrzymaniem. Przenosiłem się razem z dwoma kolegami. Wszyscy byliśmy przekonani, że pracodawcy będą zwracali uwagę, jaką kto kończył uczelnię. To nieprawda. Pracodawcy zwracają uwagę tylko i wyłącznie na poświecenie pracownika i zaangażowanie. Podczas studiów wziąłem udział chyba w dziewięciu studenckich konkursach architektonicznych. Byłem w szoku, bo na przykład moi znajomi nie robili nic. Ja stwierdziłem, że muszę coś robić na studiach więcej poza studiami, żeby po prostu mieć coś do pokazania przyszłym pracodawcom.
Po przeniesieniu okazało się, że jesteśmy czołówką roku, że przez to jakie my mieliśmy  podstawy i rygorystyczne podejście do oddawania projektów, czego nauczyliśmy się w Białymstoku, to jest to dobrze przyjmowane na uczelni w Gdańsku. Co było miłym zaskoczeniem, w roku kiedy się przenieśliśmy, zmienił się system punktowania przedmiotów (uczyłem się w Białymstoku z bardzo ambitnymi studentami i każdy z nas brał po kilka dodatkowych przedmiotów, żeby złapać więcej punktów no i oczywiście wiedzę). W Gdańsku okazało się, że możemy te wszystkie punkty za ukończone przedmioty dodatkowe wpisać do naliczanych średnich i dzięki temu uzyskaliśmy wyższe progi stypendialne.

Tylko pogratulować!

Bardzo dużo nauczyłem się w Białymstoku.  Zwłaszcza podstaw wizualizacji i animacji kamer. Twierdzę do tej pory, że jeżeli bym został w Białymstoku, to pewnie do tej pory bym był architektem, a przez to, że się przeniosłem do Gdańska, rozwinąłem swoją wiedzę w kierunku grafiki 3D. Podstawy, których nauczyłem się w Białymstoku w zajęciach z  Projektowania i Ergonomii u profesora Asanowicza to był naprawdę wysoki poziom. Pamiętam swoją obronę pracy magisterskiej w Politechnice Gdańskiej. Było parę osób na roku, które umiały robić animacje. Ja od razu wszystkim swoim znajomym powiedziałem: wiecie co, ja mam 30 minut animacji, bardzo przeładowany dyplom. Nie zapisujcie się na termin, w którym się bronię. Tego dnia będziecie oceniani według mojego projektu. Ja dostanę piątkę, wy dostaniecie niżej. I na ten dzień nikt się nie zapisał. Bardzo polecam studentom chodzenie na obrony dyplomowe. Ja byłem takim studentem,  który potrafił pokłócić się z wykładowcą i stanąć w obronie projektu innego studenta. Wiedziałem, że przez moje dyskusje podczas innych dyplomów mogę mieć ciężką obronę. Postanowiłem na tydzień przed obroną zaprosić wszystkich wykładowców, którzy mnie lubili – może któryś z nich się wpisze na listę wykładowców dyplomowych. Z pięciu oceniających, czterech zostało zaproszonych przeze mnie. Normalna obrona trwa około 1,5 godziny (30 minut odpowiadanie na pytania w dziekanacie, 30 minut prezentacja projektu, 30 minut odpowiadanie na pytania z publiczności) u mnie obrona trwała dwie i pół godziny (półtorej godziny trwała moja prezentacja dyplomu). Profesorowie dziwili się, że tego dnia była tylko jedna obrona. Później po obronie stwierdzili, że może i dobrze. Potem oczywiście dostałem piątkę z obrony dyplomu. Wykorzystałam w pełni swoją wiedzę z zakresu architektury i grafiki 3D i animacji. Zawsze będę pamiętał, że podstawy zdobyłem w Białymstoku. Tam zdobywałem podstawy z projektowania architektury.  Tam się nauczyłem animacji kamer. Tam się nauczyłem podstaw modelowania, oświetlenia i w późniejszych latach już sam to rozwinąłem.

A jak Pan trafił do studia HS99 w Koszalinie?

Zatrudniłem się na tydzień przed obroną dyplomu. Z perspektywy czasu wiem, że na ostatnim roku studiów powinienem zatrudnić się w jakimś biurze projektów, żeby złapać doświadczenie, żeby zobaczyć, jak to wygląda. Zupełnie inaczej potoczyłaby się moja kariera, gdybym miał co najmniej rok przepracowany w biurze architektonicznym. Staż to dobra sprawa. Nawet będąc stażystą i podpatrując jak pracują architekci, wiedziałbym jakie mam braki i co powinienem jeszcze opanować. Większość architektów nie robi koncepcji architektonicznych, tylko siedzi nad detalami i ma kreślić w AutoCadzie konkretne detale – ja tego nie wiedziałem. Ja byłem świetny w wizualizacjach i od razu w biurze HS99 zasiadłem do wizualizacji. Ale żeby być architektem z uprawnieniami, to trzeba po prostu pracować przy konkretnych detalach. Nie być grafikiem.

Za to były sukcesy.

W 2012 i w 2013 roku zdobyliśmy właściwie wszystkie możliwe nagrody architektoniczne za budynek Centrum Informacji Naukowej i Bibliotekę Akademicką w Katowicach : nagrodę SARP-u, nagrodę Gazety Wyborczej, nową nagrodę, po raz pierwszy przyznawaną przez tygodnik Polityka nagrodę architektoniczną. Dostaliśmy Nagrodę Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej dla najlepszego biura dekady. Po prostu ogarnęliśmy wszystko, co było można. To było tak twórcze środowisko, tak twórcze osoby, że naprawdę to był zaszczyt pracowania z nimi.

To dlaczego Pan zrezygnował?

W 2015 roku, już po tych wszystkich sukcesach, jak robi się wizualizacje na określonym poziomie, to praca staje się rutyną. Powtarza się rzeczy, które się już wielokrotnie robiło, już ma się własną bibliotekę modeli, własną bibliotekę shaderów, wszystkich materiałów i tylko się wkłada obiekty, które są wymyślane z gotowych elementów. I to nie jest twórcza praca. Dla mnie już nie było wyzwaniem stworzenie naturalnej wody. Woda to woda, nie będzie bardziej naturalna niż naturalna. To jest limit w wizualizacjach.  I zacząłem tracić wiarę w siebie i w swoje umiejętności. Więc stwierdziłem, że muszę się nauczyć sam czegoś nowego. Że dla mnie progresem byłaby animacja w reklamach telewizyjnych. Już wtedy pojawiały się reklamy telewizyjne 3D, animacje. Wtedy też trafiłem w internecie na wykład motywacyjny pana Jacka Walkiewicza. Wpadłem na pomysł, żeby złożyć dokumenty do światowej firmy od efektów wizualnych. Z perspektywy czasu myślę, że to był szalony pomysł. Wiedziałem, że nie będę miał czasu żeby się bać, że muszę tyle rzeczy zrobić i przygotować się, żeby być zauważonym, że właściwie nie będę miał czasu chyba na nic. I od razu sprawdziłem, ile kosztują szkoły efektów wizualnych. Znalazłem taką wymarzoną szkołę z renomą w Los Angeles. Kiedy podsumowałem koszt życia i dwóch lat studiów wyszło około 200 000 dolarów. Akurat w tym momencie nie miałem takich pieniędzy (śmiech). Nie miałem w życiu nigdy takiej kwoty. Znam trzysta innych sposobów, żeby wydać taką furę forsy. Więc stwierdziłem, że muszę w jakiś sposób sam się tego nauczyć. Zrobiłem sobie plan, jak ucząc się wieczorami po godzinach w przeciągu dwóch lat osiągnąć cel. Prześledziłem sobie  80 może 100 ofert pracy z całego świata w efektach wizualnych. Odnoszę wrażenie, że studenci nie mają takiej podstawowej wiedzy, że każda oferta pracy jest doskonałym przepisem na sukces. Wyjaśnia, jakie warunki powinien spełniać kandydat i jakie oprogramowanie powinien znać przy efektach specjalnych. Dużym plusem było to, że na przykład jeżeli wymagano ode mnie jakiś kwalifikacji artystycznych, to ja na architekturze przeszedłem cały kurs malarstwa, cały kurs rysunku, cały kurs rzeźby. Miałem opanowany cały design i projektowanie – wszystkie twórcze aspekty. Musiałem tylko nauczyć się oprogramowania komputerowego.

Czyli posługiwać się narzędziami.

Stwierdziłem, że potrzebuję dwóch lat, żeby się tego nauczyć. I najśmieszniejsze, że podjąłem decyzję w 2015 roku, chyba w styczniu, a już w połowie 2016 roku, czyli mniej więcej półtora roku później, robiłem zadania rekrutacyjne do CD Projektu, czyli firmy, która robi „Wiedźmina”. Oni wtedy robili grę „Cyberpunk” i potrzebowali dużo ludzi. Nie przyjęli mnie. Uzmysłowiłem sobie, że właściwie po tym półtora roku ja mam 80 procent wiedzy, tej, którą potrzebuję, żeby rozpocząć pracę w światowej firmie. Ale te 80 procent to jest mniej więcej 120 procent tego, czego wymagają polskie firmy. Więc zacząłem składać aplikacje do polskich firm i w grudniu 2016 roku zostałem przyjęty do Alien FX. To była firma odpowiedzialna za reklamy Bonduelle, za reklamy Harnasia. Te wszystkie Harnasie w 3D to właśnie z tej firmy wówczas wychodziły. I wtedy pracowałem przy dwóch reklamach Harnasia i przy reklamach Bonduelle.

A jak to się stało, że pracował Pan przy produkcji filmu „Another Day of Life”?

Kiedy aplikowałem do Platige Image  w grudniu 2016 roku, od razu powiedziałem, że chcę pracować przy tym filmie, ale mnie nie przyjęli. W późniejszych miesiącach sprawy tak się potoczyły, że ten film trafił w moje ręce.

I w efekcie „Another Day of Life” zdobył Europejską Nagrodę Filmową. Zdradzi Pan, przy których kadrach Pan pracował?

Zwykle mówię: Obejrzyjcie ten film i kiedy zobaczycie najwspanialsze sceny w tym filmie, to ja jestem za nie odpowiedzialny. Opowiem panu historię. To jest dla mnie magiczna chwila. Pracowałem już od roku w Pixomondo, w Stuttgarcie, i przyjechałem do swojej dziewczyny, teraz już żony, do Warszawy. Poszliśmy, to jest ważne, 11 listopada do kina na „Another Day of Life” i tak sobie siedzimy. Nie czytałem książki, nie znałem historii tego filmu. Jedyne co wiedziałem to to, że jest to historia oparta na faktach o wojnie w Angoli. Siedzimy sobie w kinie. Czekam, kiedy będą te ujęcia. Sprawdzam zegarek – minęła godzina. Już mam wątpliwości, bo reżyserzy czasami robią tak, że nie używają scen, które są np. źle zrobione. Już miałem wątpliwości, czy te sceny w ogóle zostały wykorzystane w filmie i wtedy pada z ekranu taki tekst. Jeden z bohaterów mówi: 11 listopada ustanawiamy Dzień Niepodległości Angoli. I rzeczywiście 11 listopada jest Narodowy Dzień Niepodległości Angoli, a ja siedzę w kinie właśnie 11 listopada. Pierwszy raz oglądam swój pierwszy film i zaraz, po kilkunastu minutach wyskakują wszystkie moje ujęcia, jedno po drugim. Po seansie wybiegłem z kina i napisałem do reżysera Damiana Nenowa co się stało. Coś niezwykłego. Ja jestem tak dumny z tego filmu, z tego że pierwszym filmem w mojej karierze jest właśnie ten film. Wierzę na 95 procent, że jeżeli pan obejrzy ten film, to od razu zgadnie Pan, przy których ujęciach pracowałem.

Obiecuję, że zaraz sobie przypomnę. Film na szczęście jest w sieci. Ale rozumiem, że Alien FX to już było za mało, bo od początku miał Pan plan pracy w firmie za granicą?

Latem 2017 roku wszędzie wysyłałem aplikacje. Stwierdziłem: co tam, najwyżej będę musiał wyjechać. Wysyłałem zgłoszenia na Nową Zelandię, do Dubaju, do Szanghaju, Kanady, Stanów Zjednoczonych. Wszędzie. Odezwało się Pixomondo. Zaproponowali mi kontrakt od października na 6 miesięcy. Wtedy już działało w Warszawie bardzo twórcze studio Deep Blue założone przez Grzegorza Kukusia. On był jednym z głównych artystów w Platige Image, ale stworzył razem z producentką Moniką Paćkowską swoje studio. Napisałam na Facebooku do Grzegorza, że mam właśnie w ręku kontrakt z Pixomondo, ale chciałbym ostatni miesiąc przepracować u nich w Deep Blue. Za pięć minut odpisuje: przychodź do nas, pogadamy. I ostatni miesiąc przepracowałem w Deep Blue w niezwykłym środowisku. Miesiąc minął szybko i parę dni po skończeniu pracy wyjechałem do Stuttgartu.

I zaczął Pan od razu od modelowania 3D?

Tak. Najpierw byłem na stanowisku Junior Environment Artist, potem 3D Generalist, Senior CG Artist/Mid Lighting Artist. A obecnie zajmuje się już wyłącznie oświetleniem. Pracuję na stanowisku Mid Lighting Artist.

A kim jest ten Senior CG Artist?

To artysta doświadczony, dostaje jakąś robotę do zrobienia, i nie potrzebuje pomocy. Dodatkowo wspiera artystów na stanowiskach juniorskich i Mid. Mid (midlle level artist) to też indywidualny artysta wspierany przez seniorów. Od czasu do czasu ma jakąś tam kontrolę leadów (team liderów)  i seniorów nad sobą.

To proszę powiedzieć, co zrobić, żeby kontrolować największego smoka w świecie  serialu „Ród smoka”? Czego potrzeba oprócz wyobraźni?

Nie mogę mówić o szczegółach projektu. Mogę powiedzieć, że potrzebny jest sztab utalentowanych artystów, odpowiadających za modelowanie, shadery, rigowanie, animację i całą masę symulacji, począwszy od symulacjach tkanin, a na skórze kończąc. Potrzebni są utalentowani artyści od lightingu i od kompozycji obrazu. To są naprawdę ogromne tabuny ludzi. I wszystko ma działać jak w zegarku. Pełne zaufanie i wiara w ludzi z którymi się współpracuje. Miałem zaszczyt pracowania przy tym smoku. Podczas tej produkcji pracowałem przy tworzeniu modeli, shaderów i przy oświetlaniu ujęć. Niedawno serial ten zdobył Złoty Glob jako najlepszy serial roku 2022, a więc kolejna nagroda filmowa w CV. A dosłownie kilka dni temu dostał nominację do nagrody BAFTA (Brytyjskiej Akademii Filmowej) w kilku kategoriach i również za nasze Efekty Wizualne.

To teraz o czym Pan marzy, jak już znudzi się lighting?

Po tym jak mi marzenia spełniają się notorycznie, to czasami się łapię na tym, żebym o czymś nie marzył, bo po prostu często w tym momencie jak przestałem się bać działania, to co planuję staje się rzeczywistością. Ja swoje marzenia realizuję poprzez planowanie. No i tyle. I nie trzeba się bać, bo tak jak w tym wykładzie motywacyjnym Pana Jacka Walkiewicza – strach ma wielkie oczy, puka do drzwi, a za drzwiami nikogo nie ma. No, ale trzeba najpierw otworzyć drzwi, trzeba się zdecydować.

Ale zanim się człowiek zdecyduje, też musi sam się kształcić, sam się doskonalić.  Jakie są Pana na przykład trzy zasady sukcesu. Gdyby pan mógł podpowiedzieć studentom, żeby sobie wypisali na ścianie.

Nie bać się działać.

Być aktywnym.

Być skutecznym w działaniu.

A skuteczność? Skuteczność wychodzi z doświadczenia. Dobrym przykładem na początek była moja obrona dyplomowa kiedy wyeliminowałem wszystkie potencjalne wydarzenia, które mogły utrudnić mi przebieg mojej obrony dyplomowej. Skutecznie wykorzystałem przysługujące mi prawa.
I kolejny przykład skutecznego działania. Będąc architektem w HS99, kiedy projektowaliśmy na konkursy architektoniczne, jako specjalista od wizualizacji przy każdym projekcie ostatni tydzień pracowałem po 20 godzin na dobę, a w ostatni dzień 24-30 godzin bez przerwy, zależnie od złożoności projektu. Wynikało to z tego, iż nie zajmowałem się tylko i wyłącznie wizualizacjami, ale także sprawdzaniem, jak koncepcja działa w 3D, w widokach z kamer, z punktu widzenia człowieka. To zajmowało dużo czasu. Siedziałem tak długo, bo wiedziałem, że oddanie konkursu jest za kilka godzin, ale ktoś musi jeszcze przez te kilka godzin przejechać 200, 300, 600 kilometrów i oddać projekt w odpowiednim pokoju w jakimś urzędzie. Ten projekt nie może być oddany za wcześnie, bo to będzie oznaczało, że nie wykorzystaliśmy czasu, że coś jeszcze mogliśmy dorysować, ani też nie może być oddany za późno, bo wtedy nagle się traci dwa miesiące pracy. On musiał być dostarczony na 10 czy 20 minut przed deadlinem.  Tego nabywa się z doświadczeniem.

I to się nadaje na scenariusz filmowy – dostarczenie na 10 minut przed deadlinem projektu, który potem wygrywa konkurs.

Wiele było takich konkursów. Oto jeden z nich. Wiedzieliśmy, że czas na składanie dokumentacji jest do godziny 14 w Katowicach. Siedziałem przez całą noc, przygotowywałem wizualizacje, składałem plansze. Plansze były do odebrania o szóstej rano z drukarni, bo byliśmy tak umówieni, że od czwartej rano przynosimy pliki i to wszystko jest drukowane i naklejane. Mieliśmy jednego kolegę, którego władowaliśmy rano w pociąg. Wiedział, że ma pilnować tych plansz, nie może zasnąć, ma dojechać do Katowic, wydrukować tam dokumenty u znajomego architekta (bo podczas, kiedy on jechał koledzy robili opis projektu w Koszalinie) i zanieść wszystko do konkretnego pokoju. Najśmieszniejsze, że na 15 minut przed oddaniem on do nas pisze, że już jedzie, że ma już wszystko, a my czekamy, nie dzwonimy do niego. Termin właśnie minął, a my nie mamy informacji, czy on złożył dokumentację. 10 minut po godzinie 14 pisze, że był ostatnią osobą, która weszła do pokoju na minutę przed upływem terminu. Kiedy pani wstała od biurka i zakluczyła drzwi, słyszał, że jeszcze kilka osób się dobija. I nie zostali wpuszczeni. Takich sytuacji w firmie HS99 mieliśmy mnóstwo. Wtedy zdobyliśmy bodajże wyróżnienie.
Gdy projekt oddajesz za wcześnie, potem dochodzisz do wniosku, że mieliśmy jeszcze czas na dopracowanie czegoś. I masz wtedy świadomość, że nie zrobiłeś swojego najlepszego projektu, a jeszcze miałeś czas. Jeżeli macie czas na zrobienie czegoś, to kurczę, trzeba stanąć na uszach, żeby to dorobić.

Wykorzystać swój czas do maksimum.

Oczywiście to się odbija na zdrowiu jak się siedzi 20-30 godzin bez przerwy 7 dni w tygodniu. Ale to jest świetne uczucie, kiedy odbiera się na przykład nagrodę Polityki i architekci, o których się uczysz na studiach, o których czytasz w gazetach, ściskają ci rękę. To jest tak nieopisane uczucie, że głowa mała. Najistotniejsze jest przestać się bać działać,  wtedy jest skuteczność działania wynikająca z determinacji i doświadczenia i aktywność działania. Bardzo miło wspominam studia w Białymstoku. To jest twórcze środowisko, świetni wykładowcy, naprawdę dali mi bardzo dobre podstawy. Polecam wszystkim.

Rozmawiał Jerzy Doroszkiewicz/Politechnika Białostocka